poniedziałek, 17 grudnia 2018

ZMIANY, ZMIANY;)

Już jakiś czas temu zaczął mi świtać pomysł, by wyburzyć część ścian i otworzyć kuchnię na resztę mieszkania. Chcieliśmy to zrobić po Nowym Roku, ale... okazało się, że majster ma lukę i może się tym zająć jeszcze przed świętami. Na szczęście miałam kogo poprosić o pomoc, bo J. w pracy. Z pomocą rodziny i przyjaciół jakoś przebrnęliśmy przez remont, ale łatwo nie było. Teraz czekamy jeszcze na blaty, ale i tak jesteśmy mega zadowoleni.



 Tak było:

Tak jest:

 Tak było:


Tak jest:
Tak było:

Tak jest:

        Efekt końcowy pokażę jak już kuchnia będzie wykończona, przede wszystkim jak będą blaty;)


niedziela, 16 grudnia 2018

AKCJA PASZTECIK;)

Tak, tak święta zbliżają się wielkimi krokami, a właściwie to już prawie pukają do drzwi,a moje przygotowania zatrzymały się na sprzątaniu po remoncie (opowiem Wam o nim w kolejnym wpisie). Czas ruszyć z kopyta i zadziałać. Rybka już przygotowana czeka w zamrażarce, no a paszteciki same się nie zrobią. Na początek przygotowanie farszu z 4 kg pieczarek;)



Potem dołącza mój pomocnik i... jedziemy dalej;)


Pięć porcji ciasta później mamy ponad 230 pasztecików. Nie pobiłyśmy zeszłorocznego naszego rekordu ( ponad 300 sztuk), ale jesteśmy zadowolone;)



Teraz sprzątanie i...odpoczynek:) Oczywiście po degustacji haha;)


sobota, 24 listopada 2018

DZIEŃ JAK CODZIEŃ

         A może raczej "dzień świstaka"?;) Nie macie wrażenia, że wasze kolejne dni są bardzo do siebie podobne? U mnie tak właśnie jest, chociaż mi osobiście nie przeszkadza ta powtarzalność. Rano dzieciaki wychodzą do szkoły, a wtedy pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy.... Nudy, ale to lubię. A jeszcze do  Mamusi i Tatusia na kawę się prawie codziennie wbijam.




środa, 21 listopada 2018

ROSOŁEK#2

          Na dworze coraz chłodniej, przyszedł czas na rozgrzewający rosołek. Nie będę pisać, jak go robię bo to klasyk. Super jest to, że ta zupa nie tylko zawsze dobrze smakuje, mocno rozgrzewa to jeszcze jest bardzo zdrowa.
         Więc do dzieła! To jak, kto jutro gotuje rosołek?;)




wtorek, 20 listopada 2018

FERDEK

       Super news jest taki, że mamy Ferdka. Ok, od początku. W dniu powrotu J. z pracy pojechaliśmy do schroniska po psiaka (dzieci nic o tym nie wiedziały). Razem z J. ustaliliśmy, że zrobimy im mega niespodziankę. Wybór nie był łatwy, wiedzieliśmy, że psiak ma być mały, mieć około roku, krótką sierść i co najważniejsze... udokumentowane szczepienie na parwowirozę. Pokazano nam trzy psiaki, ale jeden podbił nasze serca. Pies, czarny kundelek, dwulatek i jako jedyny nie szczekał tylko nieśmiało merdał ogonkiem. Zabraliśmy go na krótki spacer i decyzja zapadła ...pies jedzie z nami do domu. Po drodze szybki zakup wyprawki i jedzenia i kierunek DOM. Jakie było zaskoczenie dzieci jak weszliśmy do domu z nowym pupilem. Po powitaniach i zapoznaniach i nadaniu nowego imienia (zamiast SPEEDY - FERDEK) czas na kąpiel.

Łatwo nie było, ale przykry zapach zniknął. Potem wizyta u weterynarza, by odrobaczyć, zbadać itd. Okazało się, że nasz Ferduś wcale nie ma dwóch lat tylko... przynajmniej 5. Jedno co dobre w tej sytuacji to fakt, że nie zarazi się parwowirozą (doszczepiany też był). To też tłumaczy małą aktywność psa. Ale kochamy go już tak mocno, że nie wyobrażamy sobie życia bez niego.



Oczywiście z czasem będę wrzucać więcej jego zdjęć.
P.S. Tapeta w tle to pozostałość po poprzedniej lokatorce tego pokoju: króliczce Mieczysławce (spokojnie królik żyje, zmienił tylko pokój;))

poniedziałek, 19 listopada 2018

WITAM

     Po długim okresie nieobecności czas powiedzieć co u nas. Po śmierci Jadzi trzeba było się pozbierać (a łatwo nie było) i zabrać za dezynfekcję mieszkania. Wiedzieliście, że ten paskudny wirus może przetrwać nawet do 2 lat? Szok, co nie? Więc zakupiłam odpowiedni środek, zresztą jedyny skuteczny (Vircon), zdezynfekowałam te części mieszkania, które dałam radę, pledy wyprałam w 90 st. i żyłam nadzieją, że wirusa zabiłam. Wiedziałam, że nie mogę mieć teraz małego szczeniaka, by nie narażać go na zakażenie, dlatego obserwowałam strony schronisk w nadziei, że w którymś znajdę dorosłego psiaka. Tymczasem czymś trzeba było się zająć i tak też zrobiłam. Wpadłam w szał sprzątania i odgruzowywania szaf i szuflad, które już od dawna na to czekały.



 Mam też dobre wiadomości, ale o nich w kolejnym wpisie ZAPRASZAM ;)

wtorek, 2 października 2018

JADWIGA :( VS PARWOWIROZA

     Miniony tydzień był dla mnie chyba jednym z najbardziej wyczerpujących psychicznie. Ok. to od początku.
     Większość z Was z pewnością ma taki czas, w którym decyduje się na zmiany. U nas taką zmianą miała być adopcja psa. Nie chcieliśmy kupować psa z hodowli tylko adoptować takiego, co nie ma domu. W sobotę wyprawiałam swoje naste urodziny, w chwili przerwy weszłam na stronę schroniska, a tam... ogłoszenie, że wczoraj znaleziono 10 szczeniaków. Ok. decyzja zapadła, jeden z nich będzie nasz. Nie byliśmy pewni, którego wybrać, dlatego następnego dnia całą rodziną pakujemy się do auta i w drogę. Niestety na miejscu okazało się, że nie możemy piesków zobaczyć, bo przechodzą kwarantannę. Dobra, umawiamy się na poniedziałek. Rano dzieci idą podekscytowane do szkoły, a my zbieramy się i ruszamy po naszego nowego pupila. Wybraliśmy Balbinkę, już wcześniej dzieci uznały, że nazwiemy ją JADZIA. Cały proces adopcji przeszedł szybciutko. W końcu zabieramy naszą Jadzię do domu. Po drodze szybkie zakupy w zoologicznym (miseczki, karma,smycz, a przede wszystkim szampon, bo śmierdzi maleństwo niesamowicie). Potem odbieramy ze szkoły Agatę (momentalnie zakochała się w maleństwie). Jedziemy do domu, za chwilę reszta dzieci schodzi do domu i wszyscy zachwycamy się nowym członkiem naszej rodziny.












Jadzia podbiła nasze serca. Zabawa z nią okazuje się lepsza niż najlepsze gry komputerowe, bajki, czy serfowanie po sieci. I o to chodziło;) Tak mija nam poniedziałek, wtorek i połowa środy. Tego dnia Jadzia radośnie powitała wszystkich wracających ze szkoły, jednak popołudniu wszystko zaczęło się zmieniać. Jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że to początek koszmaru naszego i Jadzi. Nasze maleństwo zaczęło silnie wymiotować. Myślę sobie, dobra,może to kwestia zmiany karmy, przeczekamy to przejdzie. W nocy dołączyła się biegunka. Rano pędzimy do weterynarza, tam lekarka stwierdza, że może to faktycznie zmiana karmy. Mała dostaje profilaktycznie antybiotyk i kilka zaleceń odnośnie diety. Wracamy do domu. Po kilku godzinach nie widać poprawy, doszedł brak apetytu i senność. Znowu pędzimy do lekarza. Tu zostaje zrobiony test płytkowy na obecność parwowirusa. Niestety test wychodzi pozytywnie. Nasza kruszynka ma parwowirozę, najbardziej śmiertelny dla szczeniaka wirus. Jestem przerażona, mój 2 miesięczny szczeniaczek może umrzeć. Ale nie poddajemy się, surowica, antybiotyk, kroplówka, działamy. Po powrocie do domu, każda chwila snu Jadzi była wykorzystywana na podłączenie kroplówki. Noc jest tragiczna, Jadzia cały czas wymiotuje, a ja wyję, bo już czuję,że ona tego nie przeżyje. Rano znowu jedziemy do weta, tu dodatkowo dostaje leki przeciwwymiotne. Wracamy do domu. Wymiotów jakby mniej, ale dalej biegunka i tym razem psinka już coraz mnie wstaje, w zasadzie tylko jak chce skorzystać z kuwety. Już nie wita wracających ze szkoły dzieci tylko leży i cierpi.


 Nasze mieszkanie zaczyna przypominać szpital. Cały czas wspieramy naszego maluszka i staramy się ulżyć jej cierpieniu (wciąż mamy cień nadziei, że wyjdzie z tego). Nadeszła sobota, czas do weta, ruszamy. Tam usg, okazuje się, że jelita są w bardzo złym stanie, a żołądek w tragicznym. Dostajemy zapas leków i kroplówek na niedzielę i jedziemy do domu. Po powrocie Jadzia o dziwo poszła napić się wody, a potem nawet próbowała wejść do Agaty na łóżko. Podłączam kroplówkę. Niestety ten dzień był początkiem końca. Moja psychika była na granicy wytrzymałości, siedziałam cały czas z Jadzią, dzień i noc i płakałam. Siedziałam i patrzałam jak moje maleństwo znika, próbowała jeszcze schodzić z łóżka, ale była już tak słaba, że się przewracała. Wieczorem nie była w stanie się ruszyć. Jak bardzo ciężko było patrzeć w te smutne oczka pełne cierpienia, na to małe ciałko, którego została już połowa, które już widać było, że nie zniesie już więcej. Tak bardzo chciałam, by jeszcze z nami została i tak samo chciałam, by jej cierpienie się w końcu skończyło. W nocy z soboty na niedzielę prawie nie spałam, zmieniałam Jadzi pozycje, które czasem przynosiły jej ulgę. Wszyscy zdawaliśmy już sobie sprawę, że poprawy nie będzie, że zbliża się koniec. Rano jeszcze podłączyłam kroplówkę, Jadziunia dwa razy pisnęła, wiedziałam, że bardzo cierpi i miałam nadzieję, że nie potrwa to długo.





     Około godz. 8.20 nasza Jadzia odeszła. Teraz, gdy powoli wracam do siebie, zaczynają mnie trapić pytania typu, jak schronisko mogło wydać do adopcji psa po 3 dniach, gdzie był okres kwarantanny, przecież mogłam mieć w domu jeszcze jednego psa, który mógłby się zarazić. Cieszę się,że mogliśmy mieć Jadzię chociaż przez chwilę i być przy niej do końca, bawić się z nią, gdy była jeszcze zdrowa i głaskać, gdy konała w cierpieniach.
                                 ŻEGNAJ JADZIU, TĘSKNIMY:(




poniedziałek, 17 września 2018

NOWA SIŁA;)

  Po dość wyczerpującym okresie rozpoczęcia roku szkolnego, po wszystkich wywiadówkach i co gorsza po kiepskim weekendzie z przeziębieniem (a miałam pić piwko z Lucynką) wracam z nowymi siłami. Zwykle ze mną jest tak, że gdy choruję to pierwsze dni się kuruję, a potem już mnie nosi. Leżenie w łóżku skutkuje przeglądaniem neta i szukaniem inspiracji. Tym razem padło na naszą "olbrzymią" toaletę (jakieś 2 m2). Na razie  powiesiłam duże lustro, które optycznie ją powiększya, a w dalszych planach mam pomalowanie jej.


                                               Ładuj broń;)

                                                      I do dzieła;)
             
                         Poza tym, że trafiłam na jakąś skałę, to w końcu się udało;)

poniedziałek, 3 września 2018

WYPOCZĘLIŚMY?

    No to wypoczęliśmy, czas ogarnąć chaos jaki zapanował w ciągu tych dwóch miesięcy. Nie wiem jak Wy, ale ja czuję powera. Z utęsknieniem czekałam na ten moment, kiedy o godz. 7.55 dam kopniaka w tyłek ostatniemu dziecku, które jeszcze nie wyszło do szkoły, zamknę na nim drzwi i zabiorę się za jakże ulubione zajęcia każdej pani domu (sprzątanie , zakupy, gotowanie).
    Dzisiaj w menu: mielone w papryce.




Wybaczcie za brak fotek gotowego dania, ale jak "sępy" wróciły, to już mi czasu zabrakło na fotki;)
W przerwie ogarnęłam chatę:)





    
    Wieczorem sił jeszcze starczyło na szybką rundkę "Osadników"(a co)



WAKACJE THE END

    Wakacje minęły, w tym roku miałam wrażenie jakby były dłuższe niż zwykle. To chyba znaczy, że wypoczęłam,co nie?
    Kreta była piękna, ale zawsze mnie ciągnie do naszych lasów, jezior. Może dlatego, że udaje nam się znaleźć jakieś bardziej odludne miejsca, gdzie możemy spokojnie wypoczywać z rodziną lub znajomymi.