poniedziałek, 30 kwietnia 2018

WIELOFUNKCYJNOŚĆ, MULTIFUNKCYJNOŚĆ

      Wielofunkcyjność, multifunkcyjność jak zwał tak zwał.  Zawsze myślałam, że jak będę miała swoje mieszkanie, to każde pomieszczenie będzie spełniało swoją określoną funkcję. I tak na początku było. Pokój dzienny (bo tak nazywam salon) był pokojem dziennym połączonym z jadalnią, sypialnia była sypialnią, pokój dziecka pokojem dziecka, baaa mieliśmy nawet garderobę (niestety krótko). Mamy trzy małe pokoje i "salon". Gdy się przeprowadziliśmy była nas trójka. Potem "dołączył" młody. Rotacje pokojowe zaczęły się, gdy na świecie pojawiła się Tośka. Oczywiście najpierw spała u nas w sypialni. Gdy podrosła postanowiliśmy dziewczyny "zapakować"razem. Szybko jednak się okazało, że pięć lat różnicy robi swoje i mimo, że każda miała swój "kawałek podłogi", to i tak nie udało im się dogadać. No cóż, mimo że już wcześniej wyemigrowaliśmy z całą sypialnią do pokoju wielkości schowka (2mx2,3m), to stwierdziliśmy, że szkoda blokować go tyko po to by położyć się tam spać. Takim oto sposobem powstało u nas pomieszczenie wielofunkcyjne, będące salonem, pokojem dziennym, jadalnią, domowym biurem i...sypialnią). Pogodziliśmy się z tym stanem rzeczy, bo ważny dla nas jest spokój i to, że każde z dzieci ma swój pokój (Tośka ma największy, ale dzieli go z królicą Mieczysławą, żółwiem Henrykiem i glonojadem Januszem). Agata na własne życzenie wylądowała w "schowku". Muszę przyznać, że z biegiem czasu coraz bardziej lubię to nasze małe mieszkanko, którego urządzanie  to nie lada wyzwanie. Wszystko musi być "multi"- często spełniać kilka funkcji, np.: kanapa, na której też śpimy; składany stolik pod oknem , który rozkładam, gdy bawię się w krawcową lub coś majstruję ( nie muszę wtedy sprzątać za każdym razem, gdy jest pora posiłku) ; biurko komputerowe w szafie, która po zamknięciu wygląda klasycznie.






Wymyślanie i planowanie takich rozwiązań trochę trwa, ale potem jaka satysfakcja.
A jak tam u Was, planujecie i kombinujecie zmiany sami, czy korzystacie z pomocy?

środa, 25 kwietnia 2018

MAŁA RZECZ, A CIESZY

       Często mam takiego pecha, że jak czegoś konkretnego szukam w sklepach, to nie mogę znaleźć ideału. Tak właśnie było z poszukiwaniem odpowiedniego wieszaka do łazienki. Miał być: biały z czarnymi, metalowymi, dość dużymi hakami, których miało być od 5 do 6 sztuk i tani. Jak znalazłam jakiś, to okazywało się, że czegoś brakuje. Albo haków było za mało, albo były za małe, albo kolor nie ten. Wiem...ciężko mi dogodzić. Postanowiłam więc zrobić go sama, z kawałka deski i haków z sieciówki. Tak powstał ideał, a najlepsze jest to, że mogłam wykorzystać otwory w ścianie po poprzednim wieszaku ;)




 Oczywiście oprócz pomalowania deski, trzeba ją zaimpregnować.





 Taka mała rzecz, a cieszy ;)

sobota, 21 kwietnia 2018

STRESIK;)

       Jak już pisałam w poprzednim poście przez ostatnie trzy dni byłam jak w innym świecie. Przez nagromadzenie emocji nie mogłam się na niczym skupić, zwykłe obowiązki domowe stanowiły dla mnie nie lada wyzwanie. Tak jak na egzaminy Agaty nie miałam wpływu, tak na jazdy z instruktorem i owszem. Nie zdawałam sobie sprawy, że prowadzenie samochodu może być tak skomplikowane. W domu jestem w stanie malować ściany, czy tapetować, w tym samym czasie gotować obiad i jeszcze dzieciom w lekcjach pomagać, a tu ciężko mi ogarnąć sprzęgło i gaz, by ruszyć. Większość z Was zapewne ma już prawko i może już nie pamięta jak to było na kursie. Mam nadzieję, że i ja ogarnę temat i w końcu się wszystkiego nauczę. Póki co, uważajcie na drodze ;) A wracając do ogarniania, to niestety rzeczywistość czeka, nic się samo nie zrobi (niestety), a najbardziej w "w kość" dostały moje roślinki, których zapomniałam podlewać.




Czas ratować plony ;)



piątek, 20 kwietnia 2018

TO MOŻE ZNÓW NAD MORZE

         Pogoda sprzyja i w końcu jest ciepło, dlatego postanowiłam ruszyć tyłek i pojechać na spacer nad morze. Okazało się,że nie tylko ja wpadłam na taki pomysł. Mimo sporej ilości ludzi na plaży, można odpocząć, odetchnąć po całym stresującym tygodniu. Spytacie, czym się tak stresowałam? Otóż, moje najstarsze dziecko przez ostatnie trzy dni pisało egzamin gimnazjalny, a do tego ja jestem w trakcie kursu na prawo jazdy (trzymajcie kciuki za nas obie). I właśnie dlatego potrzebny jest mi reset, a najlepiej się czuję i odpoczywam nad morzem.



Na sam koniec Tośka znalazła przyjaciela, nazwała go Bzyczek ;)


czwartek, 12 kwietnia 2018

ROGALIKI#PRZEPIS

       Rogaliki, niby nic takiego, a jednak na każdej imprezie (i nie tylko) schodzą, jak świeże bułeczki albo szybciej. Są mega proste w przygotowaniu, a do tego mają szereg możliwości ich modyfikacji. Wszystko zależy od tego, czym je nadziejemy: marmoladą, pieczarkami, mięsem, warzywami.... U mnie w domu ulubione to te z marmoladą. Ważne, by była to marmolada, a nie dżem, bo ten podczas pieczenia wypływa (próbowałam), także jak obiecałam, tym razem podaję przepis:

                                0,5 kg mąki (ja używam zwykłej pszennej)
                                1 kostka tłuszczu (ja daję KASIĘ)
                                1 szklanka śmietany ( ja daję mleko, jakie mam, nawet chude)
                                5 dag drożdży
                 Wykonanie:
                             Ok. pół szkl. mleka podgrzewam chwilę, wkruszam drożdże i dodaję ok. 1 łyżeczkę cukru, zostawiam. Do miski wsypuję mąkę, dorzucam rozpuszczoną kasię i resztę mleka (bądź śmietany), dorzucam roztwór drożdży ( nie czekam, aż wyrosną tylko, by się rozpuściły) i wszystko wyrabiam ( u mnie należy to do robota kuchennego). Wyrabianie trwa tak długo, dopóki ciasto nie zacznie odchodzić od miski (czasem trzeba dodać trochę  mąki innym razem trochę mleka). Potem całe ciasto wykładam na stół podsypany mąką i dzielę na 6 części.


 Każdą z nich rozwałkowuję i dzielę na 8 części.


Nadziewam marmoladą i ...rogaliki gotowe. Piekę je w 180 st. z termoobiegiem do zrumienienia.


Z porcji ciasta wychodzi ok. 48 rogalików. Mam nadzieję, że spróbujecie. SMACZNEGO!!!




sobota, 7 kwietnia 2018

DŁONIE

          Czy przyglądaliście się ostatnio swoim dłoniom? Przyznam, że bardzo rzadko to robię, bo i po co? Ale ostatnio mnie naszło i zaczęłam się zastanawiać, ile im zawdzięczamy. Robimy nimi wszystko i naprawdę ciężko byłoby sobie wyobrazić życie bez nich. No to sobie te dłonie oglądałam i stwierdziłam, że poza "starzejącą" się skórą na nich, to dużo się nie zmieniają. Mam tu na myśli biżuterię, którą noszę. Nie zmieniam jej od lat, ciągle ta sama obrączka (to dobrze), te same pierścionki. Poza jednym, który dołączył do reszty niecałe dwa lata temu. Jacek kupił mi go podczas naszego pierwszego pobytu na Rodos (jejku, jakbym chciała tam teraz być), w sklepie do którego nikt z nas wcale nie chciał wchodzić. Był to jakiś ruski sklep ze złotem i srebrem, a my (tak, jak reszta naszych znajomych, z którymi tam byliśmy) nie mięliśmy zamiaru robić takich zakupów. Okazało się jednak, że wizyta w owym sklepie jest obowiązkowym punktem programu wycieczki, więc weszliśmy. Jaka był ubaw, gdy okazało się, że każdy z nas wyszedł z zakupem ( niektórzy nawet z dwoma;)).




czwartek, 5 kwietnia 2018

OGRÓDEK, BALKON

      Po świątecznych półmiskach i garach już brak śladu, kolejne pranie w pralce, to przyszedł czas na ogródek. Zawsze z niecierpliwością czekam na odpowiednią pogodę i czas, kiedy będę mogła sadzić kwiaty i zioła. Mój ogródek niestety, ogranicza się do niewielkiego balkonu, ale i tu czasami udaje mi się zdziałać małe cuda. Zabieram się więc w pierwszej kolejności za ziółka. Pietruszka, koperek, szczypiorek i rzeżucha to zawsze się przydaje w kuchni. No to do roboty.



Zasiane, podlane, to teraz czekamy na plony. Na razie na kuchennym parapecie, a jak przyjdzie pora to na balkon ;)  A jak Wasze balkony? Kwitną już ?

środa, 4 kwietnia 2018

ŚWIĘTA , ŚWIĘTA I PO ŚWIĘTACH

           Święta, święta i po świętach. U nas już wszystko wróciło do normy: pranie, sprzątanie. Niby święta to czas odpoczynku i laby, ale jednak człowiek się męczy ( może jedzeniem, może siedzeniem). Często po świętach słyszymy: "ale się przejadła/em, ciekawe ile na wadze przybyło, po świętach dieta", ja nie mam z tym problemu, bo po prostu jem jak jestem głodna, a nie dlatego że stoi na stole. Rzecz polega chyba na tym, że nie o ilość pochłoniętego jedzenia tu chodzi, ale o brak ruchu w te dni. Jak tak się siedzi i siedzi, to się to skubnie, tamto skubnie. Na szczęście pogoda pokazała w końcu swoje wiosenne oblicze i w końcu chce się ruszać. Czujecie to? Wiosna, w końcu.




          I tak w ferworze porządków poświątecznych rozpoczęłyśmy z Tośką sezon rolkowy (ona jeździ, ja patrzę), a po powrocie do domu czas dla siebie, tzn. planowanie zakupów i obiadu na kolejny dzień.