Wracając wstąpiliśmy do niepozornej przydrożnej tawerny. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że będziemy jeść pysznego gyrosa patrząc na takie widoki:)
Nasz ulubiony hotelowy kotek (kładł się w takich miejscach, że trzeba było uważać, by na niego nie nadepnąć)
Widok z restauracji:
Pyszne desery:
Sporty wodne były w zasięgu ręki, na te się zdecydowaliśmy (crazy sofa wyglądała na light, ale wierzcie mi to był hard core)
Na skuter sił wystarczyło tylko mojemu J. Muszę przyznać, że dał radę:)
Ze zjeżdżalni zjechali nawet moi Rodzice (szacun);) A ty mój zjazd:
Spokojnie, wypłynęłam potem;)
Każdego wieczora po kolacji dzielnie maszerowaliśmy całą rodziną na...shoping;)
A w przedostatni wieczór (w ostatni był mecz) takiego gyrosa jedliśmy, PYYYCHA
Teraz siedzę i...bloguję